Najważniejszy papieros to ten ostatni.
Celebracja.
Ostatni papieros tej nocy - pomieszane resztki różanego tytoniu z casablancą.
Jest makabrycznie zimno, jak na koniec marca.
Pod balkonem przechodzi jeden z moich ulubionych żulaninów, z długą brodą, o kuli, niczym pokiereszowany święty Mikołaj, smutny i pokrzywiony.
Nie jest podobny do Mikołaja z Warszawy, tego od gazety pisanej przez bezdomnych; mimo brody, mimo biedy. Może to jakaś inna bieda, bardziej smutna i pokrzywiona, może bardziej samotna.
Podnosi niedopałek z chodnika i można by powiedzieć, że palimy razem, ale przecież wcale tak nie jest.
Muszę wymyślić jakieś razem, w którym mieściłabym się ja ze swoim różanym tytoniem i smutny pan z rozmokłym już lekko kiepem.
Podnoszę rozmokłego lekko kiepa z wczorajszej nocy - wanilia i wiśnia, mięta i wiosna.
W ustach poza dziwną wilgocią, dziwną goryczą - nic, nic co smakowałoby obcą śliną, piaskiem z chodnika, brudem.
Nie ma żadnego razem, jest ostatni papieros, a potem spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz