poniedziałek, 25 czerwca 2012

tylko w łodzi

Pomenadżeruj sobie, mówili. Będzie fajnie, mówili.


No to menadżeruję sobie, jest piąta, fajki znów się kończą, coś jakby milijon rzeczy do zrobienia, zamiast nocy nastało coś w rodzaju wiecznej jesieni, coś jakby deszczyk, jakby mgła.
Idę zatem na balkon, w popielniczce jeży się jeżyk.


Pod oknem panowie - jeden w komplecie białym, elegancki; koszula błękitna, drugi raczej na sportowo, bluza, bejsbolówka, taki nonszalancki.


Idą, palą, oczerniają kogoś złośliwie i niosą coś. Patrzę zatem co niosą. Jakby deszczułki, niewielkie a ciemne.
Mijają już murek, ja nadal nie wiem, a tu się panu but sportowy rozwiązał. Jedna ręka papierosem zajęta, a druga tajemnym brzemieniem.


Kładzie zatem owo brzemię na murku, poprawia by nie spadło i schyla się, zawiązać. I oto wiem! To książki! Ale jakie? Muszę wiedzieć.


- Dzieńdobry - wołam - a co to ma pan za książeczki?


Pan podnosi głowę znad sznurowadełka kłopotliwego.
- No, "Ziemia obiecana", przecież!

środa, 13 czerwca 2012

Zrzucamy tytoń

Dziewczyny obejmują się, palimy, a przed balkonem deszcz. W deszczu chłopak w lepiącej się do ciała koszulce próbuje wysępić papierosa na prawie pustej ulicy.


Do you speak polish? - zaczepia gościa zmierzającego z plecakiem w stronę dworca.


Palimy. Nie dostał. Ogląda się bezradnie, zauważa naszą palarnię, stoi tuz pod balkonem, uśmiecha się i woła.
-Poczęstujecie mnie fajkiem? nie mam jak skręcić blanta!
- Zaraz - mówię i pakuję mu papierosa, tytoń i gilzy w torebkę, a torebkę w pudełko. Nie zmoknie.
- Masz tu tytoń piiiistaaacjowy! - krzyczy do niego G. , a on się śmieje, rozwija paczkę i pyta
- A po co mi aż tyle?