Pomenadżeruj sobie, mówili. Będzie fajnie, mówili.
No to menadżeruję sobie, jest piąta, fajki znów się kończą, coś jakby milijon rzeczy do zrobienia, zamiast nocy nastało coś w rodzaju wiecznej jesieni, coś jakby deszczyk, jakby mgła.
Idę zatem na balkon, w popielniczce jeży się jeżyk.
Pod oknem panowie - jeden w komplecie białym, elegancki; koszula błękitna, drugi raczej na sportowo, bluza, bejsbolówka, taki nonszalancki.
Idą, palą, oczerniają kogoś złośliwie i niosą coś. Patrzę zatem co niosą. Jakby deszczułki, niewielkie a ciemne.
Mijają już murek, ja nadal nie wiem, a tu się panu but sportowy rozwiązał. Jedna ręka papierosem zajęta, a druga tajemnym brzemieniem.
Kładzie zatem owo brzemię na murku, poprawia by nie spadło i schyla się, zawiązać. I oto wiem! To książki! Ale jakie? Muszę wiedzieć.
- Dzieńdobry - wołam - a co to ma pan za książeczki?
Pan podnosi głowę znad sznurowadełka kłopotliwego.
- No, "Ziemia obiecana", przecież!
no przecież! jaką inną "książeczkę" miałby nieść? :)
OdpowiedzUsuń